źródło: www. maxtapety.pl |
Dlaczego właśnie ta dziedzina mnie interesuje?
Chyba należy sięgnąć do początków moich kontaktów ze zwierzętami.
Prócz zainteresowania nimi samymi, ich zachowaniem, później zdrowiem, a co za tym idzie zgłębianiu wiedzy o anatomii i fizjologii, doszłam do punktu, w którym zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak leczenie zwierząt odbiega od leczenia ludzi.
To były lata 90-te, a ja byłam wtedy wciągnięta w pasję końską. Parę przypadków koni, które skazano na śmierć tylko dlatego, że nie widziano możliwości ich leczenia. Zaznaczmy, że owszem, niektóre z kontuzji przesądzają dalsze losy zwierzęcia, zwłaszcza tak dużego jak koń (m.in. poważne urazy kręgosłupa, miednicy), jednak gros z nich da się leczyć ratując zwierzę.
Wróćmy do tego konkretnego przypadku.
Było to konisko szlachetnej półkrwi. Jeździłam na nim i doglądałam go. Był chętny do pracy i bezpieczny w obsłudze. Kwant.Miał to nieszczęście, że nabawił się kontuzji w obrębie stawu barkowego i łopatki. Nie zgłębiano, nie leczono. Parę razy przyjechał lekarz, ale raczej wiedzy... miernej; zastosował zastrzyki.
Nawet nie zająknął się o wcierkach, masażu, czymkolwiek....
Nie podejrzewam właścicieli konia o chęć jego pozbycia się, bo byli to- i są nadal- fachowcy z powołaniem i dbający o te zwierzęta ludzie, których stajnie mogę polecić każdemu. Jednak zabrakło czegoś.
Wiedzy? Poszukiwań? Determinacji? Pieniędzy?
Po tym, jak skazano konia na wywóz do Rawicza (jedna z bardziej znanych rzeźni końskich w Polsce pd-zach), bo nie widziano dalszego sensu w jego utrzymaniu (kulawizny pojawiały się po każdej jeździe, nawet bez jeźdźca, po lonżowaniu), pomyślałam sobie, jak kruche jest zdrowie końskie i jak wiele zależy od tego czy rozpoczniemy wcześnie- lub w ogóle- leczenie niefarmakologiczne.
Na świecie rehabilitacja stoi już na wysokim poziomie, w Polsce jeszcze raczkuje, aczkolwiek wiele w temacie się robi, by dogonić Europę i świat. Poza granicami naszego kraju już nikogo nie dziwi masaż stosowany profilaktycznie jako rozgrzewka koni sportowych, psów wyścigowych czy też zabiegi fizjoterapeutyczne- tak poprawiające sprawność zwierzęcia jak i stosowane w jego leczeniu.
Właściciele psów czy kotów mają także dostęp do tego rozwijającego się rynku medycznego i częstotliwość korzystania z usług zoofizjoterapeutów zależy tylko od... zasobności portfela.
U nas są to usługi czasem cenowo porównywalne do usług dla ludzi. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę rodzaj pacjenta, konieczność specyficznego podejścia do niego, nie powinno dziwić że te usługi są w cenie. Oczywiście pułap stawek kształtuje tez podaż oferujących te usługi, bo jak już pisałam, nie jesteśmy eldorado w tej branży.
Całe szczęście i tu "Polak potrafi"- ludzie szkolą się poza granicami kraju oraz także w Polsce.
Zapewne w większych miastach jest do nich łatwiejszy dostęp niż w małych. Tam też, właściciele lepiej sytuowani finansowo, nie skąpią pieniędzy na leczenie swoich pupili.
Na wsi raczej ciężko byłoby znaleźć popyt na tego rodzaju usługi, ale... biorąc pod uwagę przeflancowania mieszkańców miast na wieś (czego sama jestem przykładem), mam nadzieję, że jest to proces być może powolny, ale można wierzyć, że i pod strzechę zawita świadczenie tego rodzaju usług.