Ruda się starzeje.
Kudły i ilość lat porastają jej przewody słuchowe.
Oczywiście słyszy kiedy idę z jedzeniem, kiedy wybieram się z nimi do lasu. Słyszy wtedy moje myśli.
Dobrze, że ich nie słyszała ( a może jednak?), kiedy ładowałam ją śmierdzącą do samochodu...
W niedzielę, jak to zwykle u mnie bywa, biorę psy i jadę je przewietrzyć.
Ponieważ aura pozostawiała wiele do życzenia, wpadłam szybko do lasu, na Bazaltową Górę. Osłonięte lasem więc da się jakoś przeżyć kiedy rzuca żabami i wieje.
Spacerek się udał.
Już schodziliśmy do Foxa, kiedy Ruda nagle wystrzeliła i zapominając o swojej lekkiej, ale zawsze nadwadze i ósmym roku na karku, pod górkę o nachyleniu jak nic oscylujący koło 45 stopni.
Wołam, wrzeszczę, klaszczę, gwiżdżę, cmokam.
Totalna wesołość dzięciołów na widok mojej inwencji w nawoływaniu psa.
Garip się gapi, nie wie o co mi chodzi.
Chyba.
Poszłam z powrotem. Pomyślałam, że polecieć poleciała, ale wróci po naszych śladach. Z tym, że może w połowie drogi gdzieś ją znajdę?
Poszliśmy z Garipem, ale nic.
Dalej wołam, wrzeszczę. Już się wściekam na to całe życie, ze nie dość że ..., to na dodatek...., a do tego jeszcze mi brakuje, żeby mi Ruda zginęła. Żeby ją jakiś frustrat ciulowaty z flintą zastrzelił jako psa kłusownika...
Nic.
Nie ma.
Stanęłam w końcu w miejscu, w którym suka pobiegła go góry. Na "samszczyt" tak zwany.
Hmmm...
- Garip- szukaj Rudej.
No i pomknął...Ciągnąc mnie za sobą. Był bardzo użyteczny. Nie ma to jak 70 kg wciąga pod górkę 55 kg, prawda?
Zataszczył mnie.
I co?
A to- siedzi sobie Ruda i się na mnie gapi. Zestresowana z lekka. Myślałam, że może coś jej jest...
Było.
Z paszczy waniało jej padliną, a sama na szyi i barku także była umazana treścią jakiegoś ciała w rozpadzie. Nie wiem czy chciała tam zostać? Chyba tak...
Udzieliłam jej ostrej reprymendy, zgoda- gadałam za długo- ale wykorzystałam to, że mi się nie odszczeknie i...próbowałam zejścia.
Nie było to takie łatwe jak wchodzenie.
Nie zawsze moje ukochane buki są w pełni kochane, bo liście, namoczone deszczem mają ewidentnie zbrodnicze właściwości.
O mało nie zjechałam za psami na dupsku, a że bazaltem okolica paszowicka słynie tak bym sobie nieźle zadek o niego potłukła.
Poszłam po rozum do głowy i zeszłam najpierw z Garipem- o dziwo rozumiał, że mi to nie idzie za dobrze (już wtedy kolano mi zaczęło doskwierać) i nie ciągnął mnie, nawet oglądał się za panią- niezdarą.
Potem Ruda.
Jakby tego było, mało Ruda zwróciła w aucie to co znalazła w lesie, także mogłam potem w wyziewach trupich wracać do Tupajowiska....
Najważniejsze jednak, że się znalazła.
Jaki z tego morał?
Wracamy po psa w miejsce, gdzie go zgubiliśmy.
Jak mamy drugiego- nakłaniamy do pomocy w szukaniu.
Jak nie znajdziemy?
Na pewno ponawiać próby powrotu do miejsca kiedy widzieliśmy psa po raz ostatni.
Poinformować sąsiadów, rozklejać ulotki.
Szukać w schroniskach, bazach danych - np.
takiej .
Dlatego ważne są obroże z adresatkami oraz chipy.
Oba moje psy są zachipowane.
Oby jednak jak najmniej takich przygód nam się zdarzało.